home ArCADiaPRESS 03 [2/2010], NUMERY ARCHIWALNE Wieżowce proszą do walca

Wieżowce proszą do walca

Okres Wielkiego Kryzysu w Stanach Zjednoczonych przypadł na lata 1929 – 1933. Mimo głębokiej recesji gospodarczej społeczeństwo, naturalną koleją rzeczy, próbowało oderwać się od skrzeczącej rzeczywistości, a najlepszym na to sposobem była, jest i pewnie zawsze będzie zabawa.

Society of Beaux-Arts Architects (Towarzystwo Architektów Sztuk Pięknych), organizacja założona w 1984 roku i zrzeszająca najwybitniejszych amerykańskich architektów, z których większość studiowała w słynnej paryskiej École des Beaux-Arts, znana była nie tylko z działań mających na celu standaryzację sposobu nauczania architektury w Stanach Zjednoczonych, ale i z przyjęć kostiumowych, o których mówiło się latami. Połączenie pozycji społecznej (lub choćby aspiracji do niej) członków stowarzyszenia ze spektakularnymi kostiumami i dekoracjami, uczyniło te bale tematyczne najpopularniejszymi wydarzeniami towarzyskimi sezonu zarówno wśród zawodowych architektów, jak i nowojorskiej śmietanki towarzyskiej. Zaczęło się w 1914 roku od „Wenecji przez wieki”, potem tematami były między innymi Afryka Północna i baśnie arabskie, czasy napoleońskie, epoka Renesansu, a im biedniej robiło się dookoła, tym one były wystawniejsze.

W 1931 roku temat balu po raz pierwszy nie był związany z historią, ale sięgał w przyszłość architektury. „Fête Moderne – a Fantasie in Flame and Silver” (Nowoczesne święto – fantazja w płomieniu i srebrze) – to francusko-angielskie hasło zwiastowało nieodwołalne nadejście nowej ery w architekturze Stanów Zjednoczonych.

Na wiele tygodni wcześniej ogłoszenia w gazetach obiecywały czytelnikom, że w zamian za kosztujący 15 dolarów bilet (według parytetu siły nabywczej daje to ponad 200 obecnych dolarów) każdy gość doświadczy czegoś „modernistycznego, kubistycznego, altruistycznego, mistycznego, architystycznego (nieważne, że nie ma takiego słowa, ważne, że świetnie brzmi) i feministycznego”. The Pittsburgh Press z 21 stycznia 1931 r. zapowiadał pierwszy amerykański występ Mademoiselle Very Sterne, słynnej europejskiej tancerki (bo wszystko, co ze Starego Kontynentu postrzegano jako lepsze i ciekawsze), w Tańcu Płomieni. Po niej pojawić się mieli tancerze przebrani za słynne klasyczne rzeźby przerobione na modłę modernistyczną, potem futurystyczny balet, a na zwyciężczynię konkursu na najlepszy strój żeński miał czekać bilet na rejs do Paryża i z powrotem. Widać reklamy były kuszące, bo New York Evening Post doniósł, że, mimo zapaści finansowej kraju, sprzedano wszystkie miejsca przy stołach i w lożach.

W styczniową noc, już po raz ostatni w hotelu Waldorf-Astoria na rogu Broadwayu i 44 ulicy, stawiły się trzy setki gości. Stosownie do wytycznych komitetu organizacyjnego większość z nich miała na sobie czerwono-srebrne kostiumy. W przejściu wszystkie dekoracje unosiły się w powietrzu, a ich środkiem biegła kubistyczna uliczka wyjęta wprost z prowincjonalnego amerykańskiego miasteczka – wizja zniekształconych, niczym odłam modernistycznej galaktyki, Stanów Zjednoczonych. Stałe wnętrze głównej sali balowej, na co dzień ociekające złotem, zniknęło zakryte czarną tkaniną rozświetloną tylko olbrzymimi girlandami w kolorach ognistej czerwieni i srebra, mającą wywoływać u zebranych wrażenie bezkresnego wszechświata. Na ten wieczór zamieniła się ona w Wielką Białą Drogę, jak popularnie nazywany jest fragment Broadwayu w okolicy Times Square, gdzie jasno iluminowane teatry tworzą rzekę światła, teraz wygaszoną. Bezszelestni kelnerzy w czerni, która czyniła ich niemal niewidocznymi, serwowali futurystyczne drinki wyglądające jak płynny metal z zanurzonymi w nim miniaturowymi meteorytami.

Równo o północy tusz orkiestry dyrygowanej przez Kennetha Murchisona, także architekta, w asyście dźwięków wydawanych przez pneumatyczne nitownice, rurę wypuszczająca kłęby pary, gwizdki oceanicznych liniowców, młoty kowalskie i wiertarki do kamienia, rozpoczął to niezwykłe wydarzenie. Wszystko, co zaplanowano ku uciesze gości, było tylko preludium do najważniejszej części widowiska. Oto na scenie pojawiły się sylwetki tych, dla których ten bal zaistniał – ponaddwudziestoosobowej grupy najwybitniejszych amerykańskich architektów, którzy na ten piątkowy wieczór stali się własnymi budowlami, tworząc elementy żyjącego miasta, niezwykłego baletu nazwanego Horyzontem Nowego Jorku. William F. Lamb przemienił się w Empire State Building, Leonard Schulze miał na sobie jedną z wież hotelu Waldorf-Astoria, a Joseph Freedlander rozłożystą konstrukcję Muzeum Miasta Nowy Jork.

Przybyły także: Squibb Building, Radio Tower, Union Club, Fuller Building, Metropolitan Tower, Bush Building, wieża w stylu art déco wieńcząca budynek przy Wall Street 1 i… niskociśnieniowy kocioł grzewczy, za który przebrał się Arthur J. Arwine, przedsiębiorca z branży ogrzewniczej. Największy zachwyt wśród zebranych gości wzbudzała niewątpliwie ponadmetrowej wysokości korona, ozdabiająca głowę Williama Van Alena, projektanta Budynku Chryslera, jeszcze kilka miesięcy wcześniej najwyższej budowli świata. Kształt korony nie mógł pozostawiać żadnych wątpliwości – wieńcząca konstrukcję wyniosła iglica ze stali nierdzewnej od momentu odsłonięcia zapierała dech mieszkańcom i gościom Nowego Jorku. Pelerynę i kowbojskie buty Van Alena pokrywała giętka intarsja z tego samego egzotycznego drewna, którego użyto w windach budynku, a ornamenty na pagonach stroju były replikami głów orłów znajdujących się na ryglach 61. piętra, wzorowanych na ozdobie maski w modelu Chryslera z 1929 roku.

Bal był komentowany na żywo przez stację radiową WABC, ale do dziś zachowały się jedynie fragmenty nagrania i zaledwie kilka fotografii. Chociaż był jednym z najświetniejszych wydarzeń towarzyskich dwudziestego wieku, a Van Alen jego niekwestionowaną gwiazdą, nie przetrwały nawet najmniejsze fragmenty jego stroju.

Walter Chrysler, podejrzewając architekta o branie łapówek od podwykonawców, nigdy nie zapłacił mu za pracę przy budowli, ale Chrysler Building, obecnie trzeci co do wysokości budynek Nowego Jorku, wciąż uznawany jest za dzieło skończone, ponadczasową ikonę wśród drapaczy chmur, kwintesencję stylu i najdoskonalszą amerykańską budowlę okresu art déco.